Kilka słów o full English breakfast – potrawie, bez której życie każdego wyspiarza traci sens.

Pewnego chłodnego, niedzielnego poranka, zamiast spędzać kolejną cudowną chwilę przygotowując razem posiłek w domowym zaciszu, postawiliśmy na opcję śniadania na mieście. Jest w centrum pewna włoska knajpka (włoska wyłącznie z nazwy), gdzie zjeść można dobrze i smacznie. Ponoć.

włoska restauracja

Mimo kilkudziesięciu pozycji śniadaniowych w menu poszedłem po linii najmniejszego oporu i skusiłem się na tradycyjne, angielskie śniadanie. Cała Anglia (w zasadzie to Wyspy Brytyjskie) w XIX w. oszalała na punkcie tego dania. Jadali go królowie i królowe, księżniczki i lordowie, celebryci, sportowcy, biznesmeni i lud. Za full English breakfast stoją więc nie lada osobowości i historia. Tutaj nie może być mowy o pomyłce.

Posiłek ten nosi nazwę breakfast w zasadzie, jako nawiązanie do tradycji. W angielskich knajpach czy pubach można obecnie rozpieszczać podniebienie (i katować żołądek) tym daniem o każdej porze dnia. W skład klasycznego full English breakfast wchodzą: jajko, bekon, parówka wieprzowa, fasolka w sosie pomidorowym, pomidor, grzybki (ilość poszczególnych składników zależy od oferty lokalu).

Oczywiście wszystko z należytą starannością obsmażone w głębokim tłuszczu i obficie doprawione solą. Gdyby komuś było mało w różnych wariacjach śniadania można dodać opiekane pieczywo (białe lub ciemne), masło, ziemniaczane krokieciki w panierce tzw. hash browns oraz kawę lub herbatę. Śniadanie występuje także w wariantach lokalnych, charakterystycznych dla Szkocji, Walii czy Irlandii.

Żeby uciszyć sumienie (i kalorie) pokusiłem się jednak o wersję wegetariańską tego posiłku, na miarę królów. Swoją drogą to nie przepadam za wieprzowiną, więc nie uważam żebym stracił dużo. Opcja veggi uwzględniała: fasolkę w sosie pomidorowym, 2 kiełbaski sojowe, grzybki, 2 jajka sadzone, 2 tosty, hash brown oraz herbatę z mlekiem.

veggi english breakfast

Niby na bogato, ale internetowe fakty mówią, że posiłek powstał jako efekt klęsk głodowych panujących w Anglii. Tłusty i obfitujący w kalorie miał dostarczać energii na cały dzień. Nie wiem, ile w tym prawdy. Mój proces metabolizmu szybko obalił powyższą teorię, bo już po 30 minutach po śniadaniu miałem ochotę na „coś na ząb”.

Gdybym jadał full English breakfast każdego dnia, stężenie soli w organizmie przekroczyłoby poziom zasolenia Morza Martwego, a skala nasycenia tłuszczami przebiłaby wszystkie możliwe skale.

Reasumując: tradycyjne angielskie śniadanie, serwowane we włoskiej restauracji przez polską kelnerkę, nie wpisuje się absolutnie na listę potraw godnych polecenia. Skosztować można, bo trzeba zawsze mieć jakiś punkt odniesienie i temat do wybrzydzania. Przerażające jest jednak to, że już 2 – 3 letnie dzieciaczki zaczynają się zajadać tą hybrydą smaków. No tak, w końcu śniadanie to najważniejszy posiłek dnia…

Więcej szczęścia miała Małgosia. Postawiła na koktajl owocowy i  panini. Dużo mięsa z kurczaczka, zdrowe warzywa i delikatna bułka. Plus domowej roboty czipsy…ah ta międzynarodowa kuchnia.

english breakfast