W naszym domu, co jakiś czas, powraca temat kupienia małej jakiegoś zwierzątka. Myślę sobie, że posiadanie własnego zwierzątka uczy dziecko pewnej formy odpowiedzialności. Chyba każdy z nas będąc małym, miał gryzonia, rybki albo pieska, którymi się opiekował. To takie oczywiste. Dlaczego zatem nie uszczęśliwić własnego dziecka małym, niewinnym zakupem stworzenia, które będzie mu towarzyszyć? Zerknijcie na zestawienie zwierzaków z mojego dzieciństwa. A potem zatrzymajcie się na chwilę przy ostatnim akapicie…
Świnka morska.
Co to było za stworzenie! Takie kudłate, milusińskie i grzeczne. Nie pamiętam żadnych szczególnych przygód z moim pupilem, ale czuję, że na początku lat ‘90 był z nas całkiem zgrany duet. W domowym archiwum zachowało się niestety tylko jedno zdjęcie, na którym uwiecznione zostały magiczne chwile kilkuletniego chłopca z jego zwierzakiem. Na fotografii klęczę koło akwarium, przytulając świnkę morską mocno do siebie. Po wielu latach dowiedziałem się jednak, że kudłaty obiekt na zdjęciu chwilę wcześniej opuścił ten ziemski padół, a my właśnie przenosiliśmy ją do pudełka na buty. Taki mini – pogrzeb.
Był też chomik.
A może dwa? Albo cztery. Na studiach miałem szesnaście. Ale to wynik niekontrolowanego zakupu parki chomików dżungarskich. Historia na inny dzień. Zatem chomik kilka razy gościł w naszym domu. Ciekawe zwierzątko. Sprytne i sympatyczne. I do tego ten cały fun, kiedy całymi dniami przygotowywałem dla niego tunele np. z rolek po papierze toaletowym, a on ochoczo pokonywał kolejne przeszkody. Nie zawsze jednak było do śmiechu – czyszczenie klatki było moim mały koszmarem. Trociny. Wszędzie trociny. I do tego mokre, poklejone, śmierdzące. Może dlatego, że notorycznie przeciągałem dzień sprzątania klatki.
Rybki.
Ależ one były piękne. Czerwona, złota, kilka sztuk ze świecącym paskiem i śmieszny glonojad, wiecznie przyczepiony do szyby. W tamtych czasach nikt nie przywiązywał większej wagi do filtrów do wody czy do odpowiedniego oświetlenia akwarium. Rybki pływały sobie leniwie w jakimś małym zbiorniczku, a wodę wymieniało się dopiero, gdy zielony osad na ścianach akwarium nie pozwalał dostrzec, co jest w środku.
Żółw.
Istny pan i władca akwarium. Mały, ale wariat. Szalony na tyle, że pozjadał połowę rybek, z którymi dzielił swój wodny świat. Druga połowa wyskoczyła ze zbiornika wprost na podłogę. Mogę się tylko domyślać, że tamtej nocy w akwarium rozgrywały się iście dantejskie sceny. Żółw nie nacieszył się samotnością długo. Nie zdążył. Dopadły go małe, tłuste rączki mojego kilkuletniego kuzyna. Wujek mówił, że to był wypadek. W oczach małego wyczytałem co innego.
Pies.
Bez obaw, ta historia ma dobre zakończenie. Wychowywałem się z cocker spanielem. Małgosi z kolei przez całe dzieciństwo towarzyszył jamnik. Kilka lat temu natomiast przywieźliśmy teściom w “prezencie” małego westiego, który jest w rodzinie do dziś. Wygląda więc na to, że pies jest tym punktem, co do którego razem z żoną powinniśmy być zgodni. Teoretycznie. W praktyce nikt nie miałby dla niego czasu. Taka prawda. Poza tym nie jestem szczególnym fanem posiadania psa w bloku.
I po tym całym zestawieniu nachodzi mnie pewna refleksja. Myślę sobie, że nie sztuką jest kupić zwierzaka. Całość rozchodzi się właśnie o wspomnianą na początku odpowiedzialność. Pewnie chcielibyśmy, żeby owy chomik, rybki czy piesek, kształtowały tą ważną postawę w naszym trzy-, cztero- czy pięciolatku. Zanim to jednak nastąpi, najpierw cała odpowiedzialność przypadnie nam, rodzicom. A gdy w natłoku innych, codziennych obowiązków, będziemy mieli jej dosyć, to odpuścimy. Tak po prostu. Będziemy właścicielami na pół gwizdka. Pomyśl zatem cztery razy zanim zdecydujesz się uszczęśliwić swojego malucha małym zwierzakiem.