Bilety na Disney on ice: Zaczarowany Świat Disneya kupiliśmy już w sierpniu. Wyszło bardzo spontanicznie i w całkiem przyzwoitych cenach udało się ogarnąć dobre miejsca w krakowskiej TAURON Arenie. Po blisko dwóch godzinach show wracam do Was z odpowiedzią na pytanie: czy warto było?
Zacznę jednak od początku. Przed rozpoczęciem wydarzenia mieliśmy chwilę, żeby pokręcić się w hallu. Bardziej niż dzikie tłumy naszą uwagę przykuły dostępne na miejscu atrakcje. Z przykrością stwierdzam, że miały lekko jarmarczno – dożynkową oprawę. Wewnątrz obiektu, jeszcze przed wejściem na część z trybunami, rozstawionych było kilka kramów oferujących bajkowy asortyment. Od koszulek, przez maskotki i świecące, magiczne różdżki po lód oblewany kolorowym syropem i popcorn. Ten ostatni w cenie 35 pln. Nie obchodzi mnie to, czy pomyślicie, że zalatuję typowym Januszem, ale temat cen gadżetów, przysmaków czy choćby zdjęcia z papierową makietą Elsy wzbudził we mnie zniesmaczenie. I co, dziecku nie kupisz?
Zanim przejdę dalej, muszę się do czegoś przyznać. Tak, miałem mieszane uczucia jeszcze przed rozpoczęciem wydarzenia. Wszystko przez szok, jaki wywołało we mnie zetknięcie się z tym całym handlem obwoźnym. Wiecie co, byłem kilka razy w licencjonowanym sklepie Disneya. I nigdy nie widziałem tam tyle kiczu, co na tych kilku straganach. I to właśnie sprawiło, że zacząłem myśleć o nadchodzącym show, jak o marnej imitacji pięknych, disneyowskich historii.
Disney on ice – czy warto było?
Szkoda jednak czasu na pierdoły. Przejdźmy do części właściwej, czyli show. Show w pełnym tego słowa znaczeniu! Siedziałem jak zamurowany, klaskałem jak w amoku, a kilka razy złapałem się na śpiewaniu piosenek. Ten występ to była prawdziwa magia. Światło, dźwięk, choreografia i kostiumy. Te ostatnie zasługiwały na nominację do oscara. Aktorzy jakby żywcem przeniesieni ze świata bajek na taflę lodowiska. Nie trzeba być fanem łyżwiarstwa, żeby pozwolić się pochłonąć tej magicznej atmosferze.
Całość podzielona była na cztery historie, przeplatane zapowiedziami prowadzących: Myszki Mickey i Minnie wraz z Goofiem i Kaczorem Donaldem. Ktoś dobrze rozkminił program show z uwzględnieniem bajek, na których wychowali się także rodzice. Kultowe postacie Disneya – Mickey i Minnie wraz z ekipą, a także Toy Story – to bajki towarzyszące naszemu dzieciństwu, roczników zbliżonych do mojego i małżonki. Kiedy na lodowisko wjechali Chudy i Buzz Astral, aż łezka zakręciła mi się w oku. Z kolei Małgosia z sentymentem oglądała historię Arielki, zaaranżowaną w oparciu o teksty z Małej Syrenki, ulubionej historii z dzieciństwa.
Ale co tam my. Najważniejsze żeby dziecko się dobrze bawiło. I tu możecie być pewni, że wspomniane wyżej historie, w połączeniu z Autami i Krainą lodu, to prawdziwy majstersztyk. Uśmiech nie znikał z ust małej przez całe show. Istne hypnotajzing.
Polecam. Tata.