O prawdziwych facetach można powiedzieć wiele. Czasem słyszy się głosy, że jeszcze jacyś się ostali, czasem, że dawno wyginęli. Mówi się też, że taki mężczyzna to dom powinien wybudować, drzewo posadzić i syna spłodzić. Klasyk. Albo, że na imprezie nigdy nie ściąga marynarki. Są także zdania, że prawdziwy facet powinien umieć gotować. A jak wobec stawianych przed nim kulinarnych oczekiwań wie jeszcze, jak ugotować barszcz, to drżyjcie konkurencjo i niewiasty! Prawdziwy facet wypisz wymaluj. 

Nie jestem miłośnikiem zup. Za dzieciaka najadłem się ich aż po same uszy. W domu rodzinnym obiad dwudaniowy był podstawą. Prawie zawsze jako pierwsza wjeżdżała zupa, a ja pochłaniałem cały talerz bez mrugnięcia okiem. Szczawiowa, pomidorowa, żurek, warzywna czy krupnik. Pełna gama smaków i konsystencji. No i rosół. Absolutny klasyk gatunku, stały gość niedzielnego programu żywieniowego.

A potem przyszły studia… Szybkie żarcie, obiady w słoikach, jednogarnkowe potrawy, które starczały na cały tydzień. Zupy powoli traciły swoje miejsce w rankingu. Kiedy zamieszkaliśmy razem z Małgosią dwudaniowe obiady straciły na znaczeniu. Po prostu mieliśmy inny styl życia, niż nasi rodzice. Nie czuliśmy potrzeby żeby dbać o to, by każdego dnia przygotowywać rozbudowaną wersję obiadu. Z reguły zatem wspólny posiłek po zajęciach kończył się na drugim daniu. I to było ok.

Tworząc jednostkę społeczną zwaną rodziną, również nie przywiązujemy jakiejś szczególnej wagi do zup. Mała je w przedszkolu, my w pracy. W weekendy udaje nam się wyskoczyć na miasto albo robimy jakąś zupę krem w domowym zaciszu. Sporadycznie jednak. Nawet w obliczu kaca giganta nie czujemy jakiejś silnej potrzeby, żeby ogarniać rosół ratunkowy. No i tak sobie żyjemy.

Jest jednak zupa, która przyciąga mnie jak magnes. Na samą myśl o niej drżą mi ręce, szczęka zaczyna miarowo drgać, a stopy same wybijają rytm. Barszcz. Broń Cię Panie Boże – żaden tam instant, biały czy inne farmazony. Barszcz wigilijny. O matko z córką, jak ja uwielbiam tą zupę. To kulinarne dzieło sztuki, stymulujące podniebienie i rozpalające ekstazę w żołądku. Barszcz wigilijny, którego nie potrafi zrobić nikt inny, jak facet. Tak! Bo ze wszystkich barszczy jakie jadłem w restauracjach, na weselach czy na festynach przysmaków ziemi sandomierskiej, żaden nie dorównuje tym, przyrządzonym przez trzech facetów – mojego dziadka, teścia i drugiego męża mojej mamy. Tylko żaden nie chce się podzielić tym sekretnym przepisem. Fak! To jakby jakiś zamknięty krąg prawdziwych mężczyzna, do którego przynależności nie zdobywa się przepisami na zajebiste żeberka, ryby czy desery. To musi być barszcz!

Jestem wręcz opętany wizją ugotowania barszczu, w którym uda mi się zamknąć te wszystkie smaki, a tym samym emocje towarzyszące świętom spędzonym z dziadkami, rodzicami czy teściami. Barszcz to papierek lakmusowy udanych świąt. A znalezienie sposobu, jak ugotować barszcz to wyznaczanie nowych granic prawdziwej męskości.

Czekam na przepisy!

P.S. Jeśli jeszcze Cię z nami nie ma to czekam też na FB. Zajrzyj koniecznie.