Ostatni piątek był wyjątkowo wyczerpującym dniem. Pobudka o 05:00 rano, wyjazd na lotnisko, lot do Gdańska. Na miejscu pół dnia zajęło mi ogarnianie spraw zawodowych, drugie pół czekanie na późnopopołudniowy pociąg i powrót do domu. W Krakowie zameldowałem się o 22:00. Zajrzałem na chwilę na imprezę i kiedy w końcu dotarłem do domu okazało się, że jest 03:30 nad ranem. Teoretycznie mogłem wegetować do południa w łóżku, a resztę dnia spędzić w trybie “minimum aktywności”. Umówiliśmy się jednak, że sobotę spędzamy spacerowo, poza domem, delektując się pierwszymi przebłyskami wiosny. Po całym wymagającym tygodniu relaks poza domem był szczególnie wskazany. Dlatego też skorzystaliśmy z zaproszenia od restauracji PINO Garden przy krakowskich Błoniach, żeby odprężyć się w miłej, ciepłej atmosferze.
Decydując się na jedzenie poza domem staramy się wybierać lokal, w którym oprócz świetnego jedzenia, możemy odnaleźć również rodzinną atmosferę. Będąc z dzieckiem większą uwagę przywiązuje się do swobody i komfortu, jakie oferuje dane miejsce. Menu może być zajebiste, ceny przystępne, ale co z tego, jak po udogodnieniach dla maluchów ani widu ani słychu, a obsługa krzywo patrzy za każdym razem, gdy dziecko przejawia wzmożoną aktywność.
W tym miejscu pojawia się PINO Garden. To jedna z nielicznych restauracji, w której nie czuję się skrępowany tym, że na naszym stoliku przez większość czasu panuje nie tyle nieład artystyczny, co wręcz istny armagedon. Kredki, zabawki, rysunki, gdzieś tam trochę rozlanej herbaty, a gdzie indziej nadgryziony i porzucony kawałek jakiegoś smakołyka. Wychodzę z założenia, że mała też jest klientem i to tym szczególnie wymagającym. Jeśli nie znajdzie dla siebie nic interesującego w lokalu, jak to znudzone dziecko – szybko udowodni nam, że nie warto zostać w nim ani minuty dłużej. Proste. Dlatego obok menu dla dzieciaków, priorytetem jest dedykowana strefa dla dzieci. W PINO maluchy mogą liczyć na sporych rozmiarów ciepłe, jasne pomieszczenie pełne gadżetów, które nie pozwolą najmłodszym nudzić się. Książeczki, rysowanki, tunele, kuchnia z bogatym wyposażeniem. Można odlecieć. Czasem wystarczą tylko kredki i czysta kartka, w PINO podane “na wejście” do stołu razem z kolorowanką. Mała rzecz a cieszy. Nas również, bo w pierwszej chwili dziecko ma się czym zająć, podczas gdy my możemy ogarnąć co tam dobrego w menu piszczy.
A propo jedzenia – wiecie, że nie jem mięsa? Ci z Was, którzy są z nami od jakiegoś czasu czytali pewnie wpis o tym jak pożegnałem się z kurczaczkami, krówkami, świnkami oraz sarenkami, dzikami i królikami. Zostały ryby i całe sterty zieleniny. Menu w PINO Garden to strzał w dziesiątkę w obliczu nawet najbardziej wybrednych podniebień i paryskich piesków. Jest wyjątkowo lekko, mega aromatycznie i oszałamiająco smacznie. Całość uzupełniają świeżość potraw i forma podania.
Z każdym dniem za oknem będzie się robiło coraz cieplej, a rodzinne spacery przy wiosennym słońcu na stałe wpiszą się do rodzinnych aktywność. Spacerując na krakowskich Błoniach koniecznie wpadnijcie do PINO Garden.