Stało się! Od wpisu, w którym rzuciłem światu wyzwanie i podjąłem się renowacji zniszczonego domku dla lalek, minęło ponad 250 dni. Dziś z dumą mogę powiedzieć: udało się. To były trudne chwile, wiele momentów zwątpienia i rezygnacji. Ostatecznie jest wielka radość i poczucie spełnienia. Nie jest idealnie. Ale nie o to w tym chodziło.

Każdy facet w swoim życiu powinien wybudować dom, spłodzić syna i posadzić drzewo – głosi miejska legenda. To akurat łatwiejsza część roboty, wynikającej z bycia facetem. Schody zaczynają się, kiedy na drodze prawdziwego mężczyzny, niestrudzonego drwala – brodacza i samca alfa pojawia się zadanie wymagające wyczucia piękna i estetyki, połączone z umiejętnościami projektanta wnętrz i cieśli. Tym zadaniem jest na przykład odrestaurowanie drewnianego domku dla lalek. Pisałem Wam już o tym w kwietniu…we wpisie, od którego wszystko się zaczęło (tutaj).

Wrzucam kilka fotek dla przypomnienia, jak wyglądał domek kiedy go dostaliśmy. Ruina. Architekci nie dawali szans na przeżycie. Deweloperzy spisali go na straty. A dzieci, przechodząc obok, rzucały pogardliwe spojrzenia. Tylko ja nie przestałem wierzyć.

Dziś z dumą prezentuję Wam efekt końcowy. Zobacz i oceń, jak wygląda drewniany domek dla lalek po renowacji… całkowitej amatorszczyźnie, gdzie brak umiejętności nadrabiany był miłością i zaangażowaniem. Ależ patos, a co!

Renowacja drewnianego domku dla lalek

Całą fasadę poddałem gruntownemu odświeżeniu. Starłem starą farbę i wypolerowałem papierem ściernym o gramaturach, o których istnieniu nigdy w życiu nie słyszałem. Ścierałem, gładziłem, wyrównywałem ubytki i jeszcze raz ścierałem, gładziłem i tak kilkukrotnie. Sporo roboty było w okolicach samych okien. A raczej miejsc zionących pustką, bo w całym domku zachowała się tylko jedna para okien. Otwory okienne należało więc przygotować pod nowe okna, a tym samym musiałem usunąć wszelkie nierówności, resztki starego kleju czy strzępy dawnych ram. Kawałek po kawałku, małym tapicerskim nożykiem gładziłem wnęki okienne.

I właśnie najwięcej pracy przysporzyły mi okna. Wycinałem je z balsy, bardzo miękkiego drewna, jakiego używa się np. do konstrukcji modeli samolotów. Deska o o grubości 3 mm pękała przy każdym mocniejszym naciśnięciu nożem tapicerskim. Kląłem na czym świat stoi! Do tej pory myślałem, że składanie mebli z Ikei jest prawdziwym wyzwaniem. Bzdura! Ikea – przepraszam. Wasze meble w porównaniu z montowaniem okien w drewnianym domku to czysta przyjemność. To relaks, przy którym czuję się niczym jednorożec skaczący po tęczy.

Odtworzenia wymagały jeszcze „gzymsiki” pod oknami. W starym domku zachowały się tylko dwa z nich. To akurat było proste zadanie. Wystarczyło zdemontować jeden z nich i wykorzystać jako wzorzec przy wycinaniu kolejnych. Znowu z balsy. Potem, na zeszlifowaną powierzchnię, mocowałem element za pomocą wikolu. To chyba najbardziej popularny klej do drewna. Wikolem kleiłem również zdobienia nad oknami na poddaszu. Oczywiście najpierw musiałem je wyciąć. Nie mając dokładnego wzorca, czułem się trochę jakbym pracował nad przywróceniem do życia jakiegoś wymarłego gatunku. Nieskromnie przyznam, że wyszło pięknie, choć było o włos od tragedii. Otóż pewnego dnia położyłem dach na podłodze, żeby wszystkie przyklejone elementy wyschły… i stanąłem na nim, łamiąc misternie wycięte, wygładzone i wymalowane zdobienia. To wtedy zakląłem po raz 498.

Acha, zapomniałbym o farbach. W końcu cały domek został przemalowany. Nie jestem dobry w operowaniu skomplikowanym nazewnictwem barw, ale na moje oko front domku to pastelowy miętowy, a elementy zdobiące nad i pod oknami są w kolorze brązowym. Same zaś okna – białe. Nie wiem czy to alpejski biały czy cocaine white – po prostu biały. Jeśli zaś chodzi o specyfikację farb: wodne, akrylowe, lateksowe – pojęcia nie mam. Kupowałem małe puszki z najtańszych linii. Często to były jakieś produkty no name. Raz trafiłem na próbkę Duluxa albo Dekorala, ale kolor był chybiony.

I last but not least – dach! O ile okna była najbardziej wymagającym elementem, jeśli chodzi o cierpliwość, ostrożność, etc., to dach był prawdziwym bólem tyłka jeśli chodzi o przygotowanie podłoża. Zerwanie starego pokrycia dachu okazało się koszmarem. Papier odrywał się po kawałeczku, a kiedy próbowałem działać papierem ściernym, w dachu robiły się ubytki. O matko z córką! Tylko przy tym jednym elemencie myślałem, że rzucę wszystko w cholerę i wyjadę w Bieszczady. W końcu, po wielu emocjach, przygodach, kilkunastu wypitych piwach i całym sezonie Stranger Things wykleiłem dach nowym pokryciem. Imitacja dachówki, odporna na korozję i z gwarancją na 37 lat. Lepiej być nie mogło.

Wyposażenie wnętrza

Na koniec chciałbym pokazać Ci wnętrze. Jest skromne, nieurządzone. Wykazuje jednak wielki potencjał do aranżacji i już nie mogę się doczekać, kiedy rozpoczniemy polowanie na drewniane mebelki i oświetlenie. Tymczasem przedstawiam Wam efekt pracy… Małgosi. Tak, w głównej mierze to małżonka była Prodżekt Menadżerem przy ogarnianiu wnętrza.

Do wykończenia domu użyliśmy zarówno papierów dekoracyjnych, takich jakiw można znaleźć w internecie na stronach o scrapbookingu, jak również zwykłych tapet. Nie mieliśmy oczywiście aż tylu wzorów na stanie – jedna pochodzi z Mii pokoju. Resztę wybraliśmy w sklepie budowlanym w ramach tzw. próbnika. Co to oznacza w praktyce? Możecie podjechać do jakiegokolwiek marketu budowlanego i poprosić o ścinkę tapety, jaka Wam się podoba, jakieś 30 – 40 cm z każdej rolki. Podłogi natomiast to nic innego jak okleina, którą stosuje się do oklejana np. blatów kuchennych czy parapetów. A wygląda jak dąb. Sztos!

Na koniec muszę Ci się do czegoś przyznać. Nie mogę się rozstać z tym domkiem… Obchodzę się z nim jak z jajkiem i z przerażeniem patrzę jak kolejne księżniczki, ludziki DUPLO czy Kucyki Pony zajmują jego wnętrze. Nie daj Boże, któryś porysuje, pobrudzi, ułamie… Dobra, nie ma co się mazać. Oddaję domek w najlepsze ręce.

To dla Ciebie Mia. To dla Was dziewczyny…

Kilka słów od Taty.

BLOG TATA STORY

Czołem, jestem Radek. 15 kg temu, w czasach studenckich, jeden z wykładowców powiedział: nigdy nie zadawajcie się z ludźmi bez pasji. Obok takiej mądrości nie można było przejść obojętnie.  Dziś wyrazem mojej pasji jest Tata Story – nietuzinkowy blog parentingowy gdzie przeczytasz o emocjach, uczuciach i podróżach okiem Taty.

Codziennie jesteśmy na Facebooku. Koniecznie zajrzyj i zostań z nami na dłużej. Dzięki i do zobaczenia!

P.S. Jeśli się już znamy „piąteczka” za kolejne odwiedziny!