Moja historia nauki jazdy na nartach jest najlepszym przykładem na to, jak szybko można zniechęcić dziecko do tej aktywności. Na długie, długie lata. Dlatego decydując się na zimowy wyjazd na narty z czteroletnią córką miałem tylko jedno założenie: nic na siłę. Jeśli złapie bakcyla to super, jeśli nie – spróbujemy innym razem. Zobaczcie sami jak wyszła nam nauka szusowania.

Na początku chciałbym Wam jednak coś opowiedzieć. Byłem kiedyś na obozie narciarskim. Kilka dzieciaków, 2 instruktorów i blisko tydzień białego szaleństwa w Wiśle. Nigdy wcześniej nie miałem nart na nogach. Sam wyjazd miał być początkiem do dalszych wycieczek i uskuteczniania umiejętności. Tymczasem, brak odpowiedniego podejścia ze strony instruktora (przede wszystkim cierpliwości), brak konstruktywnej krytyki, udzielania wskazówek i kilka innych, wywołały efekt odwrotny do zamierzonego. Nie powiem, że była to jakaś trauma, ale tydzień męczarni na stoku, z dzieciakami, które miały te tematy trochę bardziej ogarnięte od samego początku i zero wsparcia ze strony opiekunów skutecznie wybiły mi z głowy narty na lata. Morał nr 1: podejście przede wszystkim! 

Prawie 20 lat później następuje punkt zwrotny. Pojechałem zimą w Dolomity. Niezły przeskok, co? Tak, kilkanaście lat później, razem ze zorganizowaną grupą, miałem okazję spędzić blisko tydzień w rejonie Pampeago / Predazzo. I na moje szczęście był tam instruktor narciarstwa, który wziął pod swoje skrzydła takie robaczki nieloty jak ja. I wiecie co? Po 3 dniach intensywnego szkolenie, z szeregiem ćwiczeń, zadań i mini-wyzwań w formie zabawy, pod koniec wyjazdu szusowałem czerwonymi trasami narciarskimi. Tak! CZERWONYMI! W samym sercu Dolomitów! Szok? Niedowierzanie? Nie. Kwestia podejścia, cierpliwości i…morał nr 2: nauka przez zabawę.  

Stoki narciarskie dla małych dzieci

Znacie już moją historię. Teraz czas na relacje z wyjazdu z czterolatkiem na narty. Relację z wyjazdu trzech pokoleń – dziadka, taty i córki. Można powiedzieć, że to takie „Dwóch i Pół”. Naszym celem było Zakopane. Dobra, ja wiem, że przereklamowane, że pewnie lepsza Bukowina albo Białka i inne. Ale umówmy się, że do rozpoczęcia jazdy na nartach taki maluch nie potrzebuje stoku z wyciągami, w kolejce do których ludzie zadeptują się w szczycie sezonu. Wystarczy mała górka, śnieg, jakiś mały wyciąg i dostępność instruktora.

Plusem będzie znalezienie takiego miejsca trochę na uboczu, z dala od tłumów. Można wtedy spokojnie obserwować pierwsze ślizgi malucha bez obawy, że zostanie rozjechany przez większych amatorów białego szaleństwa. Dlatego wybraliśmy wyciąg narciarki “Lipki”. Ok, 200 metrowa trasa, z wyciągiem bezpodpodporowym (tzw. wyrwirączka), niewielka różnica wzniesień i wypożyczalnia sprzętu na miejscu. Czego chcieć więcej?

Ile kosztuje nauka jazdy na nartach dla dziecka?

Nie zdecydowałem się na zakup sprzętu dla małej. Nie na pierwszy raz. Tego chyba nie trzeba wyjaśniać. W otoczeniach stoków narciarskich z reguły znajdują się dziesiątki wypożyczalni nart. Na Lipkach była akurat jedna, ale to wystarczyło. Koszt wypożyczenia całego zestawu: narty, buty i kask wyniósł 25 pln za…dwie godziny. No dobra, z jednej strony to nie tak dużo. Ale z drugiej, jeśli wybieramy się na kilka dni to można przepuścić na wypożyczenie małą fortunę. Sytuację ratował jednak fakt, że jak na pierwszy raz 2x po 2 godziny były wystarczające dla takiego malucha. Szusowanie po śniadaniu, po obiedzie i nocna jazda nie wchodziły w grę. Przy dłuższym i bardziej intensywnym wyjeździe pewnie wypożyczenie długoterminowe, np. na 3 – 4 dni wyjdzie taniej niż niż takie “dobieranie” na 2 godziny każdego dnia.

Do sprzętu doliczyć należy koszt instruktora. Nawet gdybym jeździł na nartach mega dobrze to i tak nie pokusiłbym się o udzielanie wskazówek córce. Myślę, że po prostu nie chciałaby słuchać. Tak po prostu, z przekory. Bo co mi tata będziesz gadał jak jechać jak ja chce na kreskę! A tu proszę, mamy Pana instruktora i prawdziwy szacunek do instytucji. I podobnie jak w temacie wyjścia z dzieckiem na ściankę wspinaczkową (o którym pisałem tutaj), także w przypadku nart bałbym się, że przekażę dziecku złe nawyki, które tylko skomplikują sprawę. Postawiłem na profesjonalistę…który niestety swoje też kosztuje. Razem z 15 wjazdami wyciągiem godzina indywidualnej nauki jazdy na nartach kosztowała 95 PLN.

W naukę zaangażowany był również dziadek. Chyba wziął sobie za punkt honoru przeszkolenie wnuczki w szusowaniu, bo to on właśnie wprowadził małą na stok, pokazał o co chodzi ze sprzętem i, co najważniejsze, że zjeżdża się w dół a nie wchodzi w górę stoku 😉 Co prawda w tym sezonie nie spełni się jego marzenie i nie zjadą razem z Kasprowego Wierchu, ale za 2 – 3 lata…kto wie.

Pierwsze wrażenia

Mała mówiła, że było super! Co prawda trochę nie chciała słuchać Pana instruktora, ale nie wynikało to bynajmniej z upartości. Myślę, że to adrenalina pchała ją nieustannie ku zjeżdżaniu na krechę i kiedy poczuła wiatr we włosach znudziło jej się zjeżdżanie pługiem. Ponoć dzieci nie znają strachu. Widzą w tym tylko zabawę. Coś w tym musi być. 

Jeśli chodzi o moje, rodzicielskie wrażenia, to jestem z siebie dumny bo nie spędziliśmy na stoku ani minuty wbrew woli córki. Nie zjechaliśmy ani jednego razu więcej ponad to co chciała. Wystarczyło, że powiedziała, że już nie chce, albo zapytała czy możemy już iść na sanki i nie kontuzjowaliśmy tematu nart. To dziecko samo powinno zdecydować jak długo chce szusować. Obawiam się, że jeśli bym kontynuowałbym zachęcanie do dalszych zjazdów, kolejnego dnia miałaby po prostu dosyć. A pamiętać należy, że narty też męczą. Szczególnie takie małe, nierozciągnięte i zastałe mięśniem bez regularnej aktywności fizycznej.

Plany na kolejne, narciarskie wypady

Po jeździe z instruktorem dostałem krótki feedback. Mała wykazuje zainteresowanie, jazda sprawia jej przyjemność i jeśli nie ma przeciwwskazań to można śmiało fundować jej kolejne wyjazdy na narty. Jupi! Myślę, że tego będziemy się trzymać. Mamy tą komfortową sytuację, że najbliższy stok znajduje się właściwie rzut kamieniem od domu. Chciałbym w okolicach końca marca / początku kwietnia wybrać się z nią jeszcze na 2 – 3 godzinki jazdy z instruktorem. Może uda się tym razem podłączyć do jakiegoś “przedszkola narciarskiego”. Wiadomo, w grupie raźniej. Natomiast jeśli do następnej zimy zapał małej nie ostygnie, to pomyślimy nad rozpoczęciem sezonu nieco wcześniej, już w okolicach grudnia.  Kto wie, może w przyszłym roku pojeździmy już razem. Do zobaczenia na stoku! 

Kilka słów od Taty.

BLOG TATA STORY

Czołem, jestem Radek. 15 kg temu, w czasach studenckich, jeden z wykładowców powiedział: nigdy nie zadawajcie się z ludźmi bez pasji. Obok takiej mądrości nie można było przejść obojętnie.  Dziś wyrazem mojej pasji jest Tata Story – nietuzinkowy blog parentingowy gdzie przeczytasz o emocjach, uczuciach i podróżach okiem Taty dwóch córek.

Codziennie jesteśmy na Facebooku. Koniecznie zajrzyj i zostań z nami na dłużej. Dzięki i do zobaczenia!

P.S. Jeśli się już znamy „piąteczka” za kolejne odwiedziny!