Propozycja książki do poduszki dla fanek Greya i fanów Grey.

Jakiś czas temu miliony kobiet na całym świecie zaczytywały się w książce o przygodach młodej studentki i tajemniczego pana Greya. Lektura pięćdziesiąt czy pincet twarzy Greya była równie rozchwytywaną, co znienawidzoną publikacją w środowisku żon, kochanek, kobiet biznesu czy gospodyń domowych. Nie mogłem się nadziwić tej całej atmosferze wokół książki i w końcu ją przeczytałem. Wniosek: bezpowrotnie zmarnowałem kilka dni z mojego życia. Dno ze słabymi dialogami, a na dodatek bez obrazków. Na film nawet się nie wybieram. Nie lubię komedii romantycznych.

Czy naprawdę nikt już nie pisze dobrych książek o pukaniu się? Wiadomo, że w internetach każdy znajdzie coś dla siebie, ale poczytać też by można od czasu do czasu. Tak żeby poczuć się zgorszonym, dotkniętym, przepełnionym nienawiścią do autora / bohaterów albo wręcz rozpalonym do czerwoności z pożądania. Bo jeśli 50 twarzy Greya ma wyznaczać kierunek i kształtować trendy czytelnictwa, to ja ogłaszam celibat!

Na szczęście na rynku pojawiła się książka The Juliette Society autorstwa Sashy Grey. Kim jest Sasha Grey? Zapytajcie partnera. Jeśli szybko wyrzuci z siebie nie wiem, nie znam kobiety, nie mam zielonego pojęcia – kłamie. Każdy facet wie kim jest Sasha Grey. Prawdopodobnie znudzona (zmęczona) pracą na dużym ekranie, tym razem próbuje swoich sił jako pisarka. No i mamy: studentka, sex, tajemnicze stowarzyszenie, sex,bogacze, sex i tak dalej. Od autorki, która zna branżę pornograficzną nad wyraz dobrze, można oczekiwać kilku niuansików czy wniesienia nowej jakości do gatunku książek z zakresu hardcore harlequin. Zastanawiam się czy to jednak wystarczy. Przeczytałem kilkadziesiąt stron i talentem literackim jeszcze nie zachwyca. Poczytamy, zobaczymy. Może dojdą obrazki lub wartka akcja.

sasha grey the juliette society

W niebie jest fajnie – recenzja Heaven is for real

Dla tych, którzy poczuli się dotknięci powyższą propozycją książki do poduszki, podrzucam krótką recenzję filmu o niebie. Ostatniego wieczoru nie udało mi się przeforsować seansu koreańskiego kina niezależnego i musiałem przystać na amerykańską produkcję wykopaną gdzieś przez moją żonę. Heaven is for real możecie zacząć oglądać śmiało od około 25.00 minuty z kawałkiem. Na początku nudna historia o rodzinie pastora, życiu gdzieś na amerykańskim zadupiu, codziennych problemach i niekończących się kazaniach. Bardziej interesująco robi się, kiedy najmłodszy członek rodziny – 4 letni Colton budzi się po operacji i zaczynam opowiadać, jak to fajnie było w niebie… Inspirowany prawdziwymi wydarzeniami film byłby o niebo lepszy, gdyby tak nie zalatywał pomieszaniem amerykańskich wartości, chrześcijańskiego patosu z disnejowskim zakończeniem.

heaven is for real recenzja