Kompania Kuflowa. Pomysł na niedzielny obiad
Nie jestem żadnym smakoszem kulinarnym. Ba, nawet nie predysponuję do tego by stać się internetowym kreatorem smaków. Blogi kulinarne to nie moja bajka. Lubię jednak dobrze zjeść. To takie ludzkie, prawda? Odkrywając uroki Krakowa tej niedzieli postawiliśmy na znalezienie dobrego obiadu, w przystępnej cenie, w nietuzinkowym miejscu. Prawie się udało.
Kompania Kuflowa to restauracja tuż pod Wawelem, która szczyci się smacznym jedzeniem, fachową obsługą i przystępnymi cenami. Czy tak faktycznie jest napiszę za chwilę. Na początku słów kilka o klimacie jaki oferuje restauracja. Na pierwszy rzut oka jej wnętrze wygląda jak połączenie stylu PRL (barów typu „setka i ogórek”) z atmosferą towarzyszącą pijaństwu podczas niemieckiego święta piwa Oktoberfest. Do tego wszystkiego można dorzuć jeszcze klimat knajp z czasów Austro – Węgier i Franciszka Józefa. Otrzymujemy w ten sposób unikalny miks, który podkreśla nietuzinkowość miejsca. Kurczaka czy golonko można zjeść co prawda wszędzie, ale sposób podania, atmosfera, wystrój, etc, sprawiają, że zwykłe pałaszowanie obiadu może nabrać zgoła odmiennego charakteru.Na początku grzecznie ustawiamy się w kolejce i czekamy na wyznaczenie stolika. Niedziela, godzina 13.00 – 14.00 to nienajlepszy czas na szukanie wolnego miejsca w restauracjach. Człowieki lgną za zapachem schabowego jak zombie do ludzkiego mięsa. 10 minut oczekiwania i dostajemy informację o dostępnym stoliku. Problem w tym, że do części „pod namiotem” nie możemy zabrać ze sobą wózka. Niby za tłoczno i kelnerzy się potykają, przewracają czy inne cuda na kiju. Bo krótkiej wymianie uprzejmości z uroczą kelnerką dochodzimy do konsensusu. Gondola idzie z nami, stelarz zostaje w szatni. Dobrze jest być blogerem 😉
Podczas oczekiwania na stolik zdążyliśmy już przejrzeć menu, więc zamówienie wymarzonego posiłku było tylko formalnością. Czas oczekiwania na kelnera ok. 10 minut. Młody, gibki, uśmiechnięty spisał nasza listę życzeń nie informując jednak wcześniej o czasie oczekiwania czy obowiązujących tego dnia promocjach. Wybaczyłem mu, bo byłem z rodziną. Czas oczekiwania na piwa: 5 minut. Czas oczekiwania na danie główne: 40 minut. Nie jestem jednak w ciemię bity ani nie wychowałem się pod schodami jak Kaspar Hauser żeby robić z tego powodu zadymę i rugać obsługę za opieszałość. Wyjście do restauracji w weekend, szczególnie w porze obiadowej, rządzi się innymi prawami i otrzymanie zamówionego posiłku w terminie do 15 minut możliwe jest chyba tylko w McDonalds.
Bez rozdrabniania się na kotleciki, piersi z kurczaczka czy placuszki ziemniaczane, polecieliśmy z daniem głównym z grubej rury. Półmisek ryb. Danie wprost idealne dla całego batalionu. Gosia powiedziała, że damy radę, a ja jako kochający mąż, pomny złożonej przysięgi małżeńskiej, obiecałem ją wspierać w tej nierównej walce. Oto rybka w całej okazałości, w akompaniamencie kalmarów, surimi, krewetek i jakiejś innej, mniejszej rybki. Danie ok. W sam raz dla dwóch osób. Zastrzeżenia zgłaszam jedynie tytułem wysuszonych ziemniaczków farmerskich i tłustej panierki.